000100a |
Previous | 10 of 12 | Next |
|
small (250x250 max)
medium (500x500 max)
Large
Extra Large
large ( > 500x500)
Full Resolution
|
This page
All
|
[ r J"-S- 5i nr " H
'I
f STR 10 "IWĄtKPWlgC" MĄPlgC fMłff) 3t?be? 17 — JćD Jt
f ' 5
rTT
T'
w
n
i
1
Jerzy Seweryn Bkałrabmaireosz!
(COPYRIGHT BY "ZWIĄZKOWIEC")
Litościwy maszynista zadekował kil-- i trwogi Wśród popielisk przedmieścia
ka z nich w tendrze Dojechały tak do
Huciska myśląc tylko o tern co powie-dział
maszynista chowając je w tendrze
— "a jak ziandarm zobaczy to was zwy-czajnie
ustrzeli U nich to we zwyczaju"
Na zakręcie przed Huciskiem zwolnił
maszynę Chyłkiem jedna po drugiej wy-skakiwały
z tendra w mrok i błoto Bar-bara
naderwała sobie" wtedy ścięgno u
nogi Odczekały az wagoniki odjadą
Zostały same ve cztery w gęstwinie
boru w ciemności i deszczu Z daleka
słychać było strzały Na horyzoncie ja-rzyła
się łuna pożaru
Wiedziały że do Słupi jest kilka ki-lometrów
jeszcze i że trzeba iść skra-jem
lasu Błądziły wiele godzin tracąc
resztki tchu ze zmęczenia zanim do-strzegły
jakiś budynek i światła Jak się
dowiedziały później bł to budynek da-wnego
schroniska turystycznego zajęty
teraz przez żandarmerię Podeszły do
furty Przywitała ich seria z rozpylacza
To wartownik strzelał na alarm
Z budki strażniczej wyszło kilku
Niemców Zaświecili latarkami "Wer
da"? — Kobiety z Warszawy — "Vom
Warschau? Raus" Zawiodły Jedna z
nich zapytała po niumiecku o drogę do
Słupi W odpowiedz rozwścieczone
"raus sofort" i trzask z rozpylacza "U
nich to we zwyczaju: ustrzelić" Wtedy
pobiegły przed siebie przewracając się
potykając kalecząc nogi na kamieniach
płacząc W ślad — serie strzałów i re-chot
Niemców
Pogubiły się w ciemności Tamte
dwie gdzieś zabłądziły Zostały same
Zuzanna z Barbarą Barbara ledwie się
wlokła gdyż okropnie pokaleczyła sobie
nogi o jakieś druty Dalej iść już nic
mogły Usiadły pod drzewem smagane
lodowatym deszczem i wichrem i tak
przesiedziały całą noc w oczekiwaniu
zbawczego świtu Nie ma chyba nic
straszniejszego jak ta jodłowa puszcza
w taką groźną czarną październikową
noc
O brzasku gdy we mgle zamajaczyła
wieża kościoła 'w-Słup- i dźwignęły się i
poszlynlc-j:-" Dowlokły się do pierw-szych
domków zamierając ze zmęczenia HSłtftlSS! Józof Mackiewicz Droga Donikąd
cwr
Marta prawic zawsze samotna w do-mu
miała się już czas przyzwyczaić do
częstszego obcowania ze zwierzętami ni-ż- li
z ludźmi Przedwczoraj przyleciały
szpaki Najstarszy z nich nic pamiętał
tak jeszcze spóźnionego kwietnia jak w
tym 1941 roku O żadnym lataniu i zja-daniu
pędraków za pługiem oracza nic
mogło być mowy Skakać pomiędzy wy-st- ei
czającymi ze śniegu oslizłymi skiba-mi
i szukać czego się na pewno nie
znajdzie to zwyczaj godny gawronów
dla których każda rzecz na ziemi i na
niebie nazywa się jednako: "kraa" i
"kraal" Zdumiewające ubóstwo ich ję-zyka
tłumaczyć by można zasiedzeniem
parafiańszezyzną która cechuje na przy-kład
wrony i kawki: ale gawrony są
przecież ptakami też przelotnymi które'
pod swoimi skrzydłami pozwalają prze-suwać
się ziemi z polnocv na
wieże kościelne ubogie podwórka twa-rze
ku niebu obróconych drzew wstęgi
szon kupy śmieci kolo dworców kolejo-wych
pod słońce migające szyny i znów
łasy znów łąki Jednym słowem kraje
cale różnorodne okupowane i nieoku-powan- e
łachy piaszczyste przy jezio-rach
obce zachody i wschody słońca
jakżeby to wyrazić po ichniemu: wielka
przestrzeń 1 wielką wolność: "kraa
kra?" Tej jednostajności wysłowienia
szpak nigdy nie zdoła pojąć O tak pięk-nym
świcie wiosennym jak wzla-tuj- e
na najwyższą gałązkę najwyższego
świerku pod którym stoi psia buda za- dziera głowę i trzepocąc w takt skrzy-dełka- mi
z podniecenia opowiada Marcie
wszystko co widział i o czym pamięta
właśnie że zasłyszał w ciągu ostatniej
podróży Opowiada szybko bezładnie
ciągle bije skrzydełkami po bokach i
często łże Tak więc na południu śpiewał
już słowik: "Klask klask a oto ku-kułka
a oto gwizd krzyk ja-strzębia
długi i przeszywający nerwy
a później ni to wiosenne bębnienie dzię-cioła
ni to zasłyszany terkot karabinu
maszynowego wołanie sojki wołanie
człowieka człapanie kopyt po bruku i
znów trele: tak śpiewa kanarek w o-twart- ym oknie dalekiego stąd domu
het na mieszczańskiej ulicy gdy wiate-rek
ledwo raCzyrporuszać firanką przy
okazji glos fwlepianu który rozchodzi
między żywopłotami dzielącymi o- -
i i —
M
19
w na poł spalonej stodole znalazły je
dyną żywą istotę — wiekowa starowinę
Gryzący dym pogorzelisk warszawskich
dopadł ich i tutaj
Starowina dała im po kromce chleba
i oddarła kawałek spódnicy na zaban-dażowanie
nog Barbary Radziła iść stąd
czm prędzej gdyż w środku miasta są
żandarmi Złe jeżeli je znajdą tu Iść
trzeba polami pod górę patrząc się na
klasztor Potem od figury Pielgrzyma
skręcić w las i pod górę na przełęcz z
kaplicą Świętego Michała Stamtąd zejść
do Bielin albo Kakonina Ludzie tamtejsi
pewnie przygarną Lepiej do Kakonina
bo Kakonin jest dalej od szosy i szwa-by
tam samochodami nie zajadą a na
piechotę boją się bo naszych leś
nych dużo
Przesiedziały w stodole do przedpo-łudnia
odpoczęły i wyruszyły na ten
Kaknnin Lasem łożyskami strumieni
górskich przełęczą dotarły wreszcie do
Kakonina Kilka nędznych chałup w ko-tlinie
nędznych i nieżyczliwych Cho-dziły
od drzwi do drzwi i wszędzie —
"sami jeść co nie mamy Idźta z Bogiem
dalej" Idźta z Bogiem i drzwi za-mykały
się jedne po drugich Znalazły
wreszcie nocleg na jedną noc w ciem-nej
"komorze" razem ze szczurami A
gospodyni była o tyle litościwa że dała
im po kubku mleka choć gospodarz
skląl ją za to To że z Warszawy to
ze na dnie nędzy to że na dnie opusz
czenia i bezradności — nie miało tu w
Kakoninic żadnej ceny "My tu sami
nie mamy co do gęby włożyć Niech
Bóg prowadzi "
Nazajutrz Zuzannie poszczęściło się:
wzięto ją do jednej bogatszej chałupy
"za dzieuchę" do gnoju Baibarze jako
"dzicciatej" poszczęściło się mniej —
trafiła do Banacha do roboty przy bim-brze
bo bimber Banacha szedł jak woda
na całą okolicę aż po Bodzentyn Tak
go i nazywali — "banachówką"
Każdej nocy oczekiwano "ziandar-mów- "
bo partyzantka spod Suchednio-wa
i Opatowa ściągała przez te okolice
na Kielce "Ziandarmy" — jak mówiono
— mieli wszystkie wsie zwyczajnie spa
Wszystkie prawa autorskie zastrzeione
południe
parowozu:
jjt
48(!
!
I
gródki gdzie kwitną róże i na kijach
tkwią różnokolorowe kule niewybredne-go
gustu ludzi lozmiłowanych w cia-snych
nawykach własności prywatnej
Samka zasłuchana siedzi przed domkiem
na ukośnej gałązce jedna łapka wyżej
druga łapka niżej i tylko główkę prze-krzywia
Marta zasłuchana kopie prze-siewa
czarną ziemię pod projektowane
inspekty od czasu do czasu wprostowu-ją- c
się zakasanym rękawem ociera pot
z czoła
W ten sposób mijają ranne godziny
Później ktoś szedł drogą Marta podnosi
głowę uświadamia sobie ze byłoby za
wcześnie Kroki minely zacichłw Szpak
przestał opowiadać i poleciał sobie Mar
ta odrzuca łopatę wraca do domu Na
piogu spotyka ją kot szerokim ziewa-niem
wstaje leniwie przeciąga się wró-ble
na ten jego ruch wołają ostrzegawczo:
l L uuiUUIlia na pomoc lasy UOia rZCKl "Trr lnrrri--1
dziś
"
się
tam
-
i
i
Kot patrzy na nie jak
by wzruszał ramionami z pobłażliwym
lekceważeniem i ociera się o nogi Marty
Kon dostał w południe pół porcji owsa
Słońce stoi wysoko i zaczyna zwolna
mijać
Tak omija domy ludzkie szczęście i
nieszczęście
Na płycie kuchennej rozmawiają ze
sobą bulgotem gestykulujac parą wydo
bywającą się spod pokrywy dwa garnki:
jeden wielki z kartoflami dla świń dru-gi
mały z kartoflami dla Marty i —
Pawła Ale Paweł nie wraca a Marcie
nie chce się jeść Odlewa wodę a odsta-wiając
garnek i cofając się od płyty
następuje kotów i na łapkę Na jego
wrzask odpowiada z rozdażnienienr
— Psiik! Zawsze musisz być pod no-gami:
— Były to pierwsze słowa które
wypowiedziała od wielu godzin Później
cienie zaczynają się wydłużać: szczyt da-chu
stajennego sięga prawie psiej bu-dy
"Jak ją dosięgnie zupełnie" posta-nawia
w duchu Marta ale zapomina
"Jak wierzchołek świerku dojdzie do
płotu" Doszedł Ale jeszcze dużo rze
czy trzeba zrobić w domu Wiec: "Jak
wierzchołek tamtej sesny osiągnie lezą-cą
cegłę" Czas płynie Wierzchołek so-sny
nie osiągnął cegły i nie osiągnie jej
nigdy bo układa sfe" bokiem Co~ robić?
Godzina piąta po południu" -
W ten sposób upłynął pierwszy w
tym roku prawdziwie wiosenny dzień
lić Nocami horyzonty pełgały łunami
złowieszczych pożarów
Zaczęło się pasmo nowych udręk —
męcząca i brudna robota w Banachowej
stodole nikczemna w swej istocie: przy
fabrykacji trującej lury Po kilku dniach
wolała doglądać i karmić zatajone po
różnych schowkach niekolczykowane
świniaki Brzydziła się ich i bała panicz-nie
szczególnie po wypadku kiedy je-den
z nich na pół zdziczały ugryzł ja
w nogę Piana po tym ukąszeniu ropiała
i jątrzyła się przez cały miesiąc
A każdy kawałek chleba każdy kar-tofel
dla Barbary okraszone były u Ba-nachów
— "a sarni jeść nie mamy co
a tu jeszcze takiej dawaj" A jednak
jeść dawano coś nie coś gdyż Banacho-w- a
powiedziała kiedyś — "bo jakby się
jej zmarło — chylo pochówek by ko-sztował?"
Więc raczej ze strachu przect
tym pochówkiem podtykano byle co dla
świętego spokoju
Ratowała ją czasem czyni rnopła
jak mogła stara prawie niewidoma nau
czycielka z Bielin panna Bogusława
Pewnego dnia gdy zima zaczęła się n:
dobre — sama przywlokła iie przo
przełęcz i przyniosła Barbarze sIłh
płaszcz koszulę i pończochy A najważ-niejsze—
przyniosła pierwsze swadomos-sk- u
polskim na Pradze i o tym ze alian-ci
posuwają się na Berlin No i naj
straszniejsze: ze w Warszawie nie został
kamień na kamieniu Gasła nadzieja ja-kiegoś
powrotu Gasło wszystko siły i
chęć do życia
Od końca listopada Banachowic za-czynali
i kończyli dzień jednym i tym
samym: Barbara powinna jechać do szpi-tala
do Kielc bo tu w chałupie rodzic
jej nic dadzą Tu nie przytułek niech
sobie szpitala szuka "Sami jeść nie
maja co a tu jeszcze takiej dawaj"
Panna Bogusława w tym czasie wybiera-ła
się do Kielc do okulisty Solennie o-bicc- ala
być w RGO dowiedzieć się co
i jak z ewentualnym ulokowaniem Bar-bary
w szpitalu na czas połogu Poje-chała
miała wrócić za dwa — trzy dni
Minął tydzień i dziesięć dni a nie wraca
ła Dzień zaczynał się i kończył Bana- -
chowym coraz natarczywszym i złośliw-szym
— "A wkiedy sobie pońdziesz? Bo
jutro ostatni raz żreć damy"
Dni stawały się coraz mroczniejsze
Az w polowie grudnia przyjechali "gra-natowi"
i volksdeutsche z posterunku z
Bodzentyna Za bimbrownię w stodolc-kaza- li
Banachowi oddać wszystkie pie-niądze
jakie miał Padał na kolana za-klinał
się po butach całował Nic —
zabrali wszystko i jeszcze ujawnionego
świniaka i całą skrzynię lachów Bana-chowej
Banacha zbili na kwaśne jabł-ko
i obiecali zawiadomić żandarmów co
tu się dzieje Kiedy odjechali wreszcie
— cala złość spadła na Barbarę że to
--Jwau
Marta czekała do późnej nocy a później
zasnęła nic rozbierając się
Następnego ranka zadzwoniła do
gminy Po dłuższych petraktacjach odpo-wiedziano
jej że takiego tu nic było
Wracając przechodziła kolo domu Win-centego
Rojkicwicza i zupełnie odrucho-wo
pchnęła furtkę Rojkiewicz lazł w tej
chwili po drabinie na strych stajni i z
wysokości odezwał się pierwszy:
— Dzień dobry
— Czy żona wróciła? —
Marta nie odpowiadając na
wicnie
— żona? — zdziwił się
Nie ma jej Pojecha iit
zapytała
pozdro- -
— Nie
wrycia
jeszcze
— Ach jeszcze n:f — powtórzyła
Matta jak we śnie i vy zli zapomniaw-szy
zamknąć za sobą truke Rojkiewicz
patrzył za nią jakiś czas ro czym wzru-szył
ramionami i poszecl ro drabinie
w gorę
cuok
mm
uo ciomu starając się sobie wyobrazić
że podczas jej nieobecności wrócił
Będzie siedział na schodach zły
zastał drzwi zamknięte i zamiast j:ą
zapyta: "Gdzieś tak długo prze
i
i
i
I
przemierzył
do gminy miał uświadomić so-bie
w iż nadzieja ze został
wezwany w błahej sprawie
go na "Okaże
na przykład że zapytają o "dokładny
gruntu posiadam albo
kubaturę domu albo stopień wykształ-cenia"
— i przyspieszał
inną formalność
do wypełnienia jakiegoś kolejnego
kwestionariusza" Zbliżając sę do bu-dynku
gminy był juz zupełnie
spokojny i dlatego skierowanie do
towarzysza Raczenki przeraziło go
było już zapózno na cofnięcie
Raczenko na wchodzącego
mu uprzejmie głowa
powiedział obecnvch w pokoju chło
'Zaczekajcie ja tu mam z towarzy
szem jedna omówienia"
z szacunkiem spojrzeli na
j Raczenko wciąż uśmieehnietv
dził go na korytarz zastanowił się:
tu można spokojnie porozma-wiać?
" — Otworzył jakiei
siedzieli — "7jraz
Tmoże' 'wyjdziemy ład- -
iuwLiai i nsnrał mn
przez nią Dopóki tej warszawskiej
rv tu było nUU nawet wieaziai
o" bimbrze komuś wydać a ci
do "granatowych" Banachowa rzuciła
sie z pięściami — "a póndziesz rnl juz
zaraz stąd? Wont
Za poł bochenka na drogę
oddała w sąsiedniej chałupie ostatnie
co misia z Warszawy — fularowy szalik
u-zegnał-a
nawet z Zuzanną
rzcSŁ było do niej aż na drugi
vsi" a czasu było niewiele: przed
-"5- l-icm musiała zdążyć przejść przez
nrzv kaolicv Swieteso Michała
co kolejki i tam czekać aż przywle-- J
cze sic błędny pociąg z pirytem]
en acnanska (jdv Zuzanna po kuku
dniach" była u Banachów aby odwiedzić
'Barbarę" stara Banachów a powiedziała:
— "A z Warszawy? Nie ma
wała się czegojs i pojechała ao warsza-(T- o
o Barbarze? To o tej
z powrotem"
rą widział dziś rano jak spała z czołem
bezwładnie opartym o parapet
To o tej z tą falą złocistych włosów?
Z tym bezradnym żałosnym uśmiechem
gdy przebudziła się pod jego dotknię-ciem
i przetarła oczy zdumiona że to
już ranek?
Słuchał opowiadania Zuzanny I na-gle
przypomniały mu się Kowalczyko-c- i
o rządzie polskim w Lublinie o woj-w- e: —'"tak ia tam wysiedloną warsza
wiankę wykołowah nasi" To o Bar-barze
)
zdążyła wygramolić się łoży-skiem
strumienia na — zaczął
zapadać zmierzch Mgła nasiąkła śnie-giem
wisiała nisko nad puszczą i góra-mi
białe wieże klasztoru święto-krzyskiego
znikły w nadciągającej za-dymce
Gdy dobrnęła do kaplicy w po-ło"w- ic
kolejce był już zupełny
mrok Usiadła pod kaplicą na
ze świątkiem Michała Dalej iść mo-eł- a
edvż stotov miała poodbiiane do ży
wej krwi Resztki warszawskich panto
felków rozleciały się zupełnie Dy-l- o
dokąd po co Chciała pozo-stać
aż do tego wszystkiego
Byleby prędzej
Nic gdyż nie wiadomo skąd
wyłoniły się dwie postacie mężczyzna i
kobieta posłyszała glosy zdu-miała
się w pierwszej chwili: tu
Żydzi? Zauważyli Barbarę podeszli
chyłkiem "Kobito czego płacze?"
Powiedziała wszystko co i Kobieta
była właśnie mężczyzna — jej
szwagrem — resztki ocalałe z
getta w Nowej z jeszcze
jedną dziewczyną — żydówką kryli się
w staiej gajówce zaszytej w jodłach o
Kilometra siąa a icraz szu po woaę
do strumienia Wystarczyło gdy powie-działa
że jest z Warszawy Szwagier
Szklarz był tez z Warszawy z
Franciszkańskiej
=- - iame%-- a j
pic przyśpieszonym: poszli szosą stą-pając
mimo woli noga w nogę Raczen-k- o
grzecznie rozpytywał o pracę o wa-runki
życia o stosunki rodzinne Pawła
Jednak wyraźnego zainteresowania
a raz przesłonił usta w dyskret-nym
odpowiadał la-konicznie
zaskoczony zastanawiając się
czego tamten zmierza W
nadjeżdżało z tyło auto Paweł cofnął
się instynktownie aby uniknąć ochla-pania
biotem Ale auto z raptownym
zgrzytem hamulców zatrzymało się przy
nich Raczenko urwał jakieś zdanie w
pol słowa zawrócił się i odszedł bez po-żegnania
Natomiast z auta wyskoczył
mlcdy w skórzanym rozpiętym
:a brzuchu płaszczu spod ktoiego prze-ziem- i
na pasie Wicherek
vlo:ov wyłaził mu czapki Był to
w
— Siadajcie — powiedział mrużąc w
uśmiechu niebieskie — "Koniec!"
pomyślał Paweł i siadł na tylnim sie- -
Marta zrobiwszv kilka kioków za- - UT ajcewa rojecnau uo mia-pomniał- a
b%ła czemu wlaśchwn nvtala o sta Kwadratowe plecy szofera płynęły
Weronikę Skupiwszy cala silę woli szlaip"ecl na nierównościach szosy kraj
Pa-weł
ze
powitać
O- -
uciekał szybko —
jeszcze raz w myślach
i poddał sie zbawczej apatii
Okna pokoju nr 208 w głównym
gmachu wchodzilv na boczna
padała?" — Niech będzie niech Hhre n nndprhn!Ptm bruku
będzie — powtarzała sobc w bawilv sie w piłkę icli glosv dochodzilv
wisiNałaa schioężdkaach ksłóieddkzaiał na któarąnad nim sktrazmeśtląed prwzyedraźmniaehmPosstaodlizkoineom Pawzałcazęnłya wychodząc drzwi klucz od pknac długie 2od'zinv badania Nie od-ktoi- ej trzymała w w ręku [czuwał ani" zmę"czenia ani głodu ani
snu ani nawet wstania z te- -
Zanim Paweł długą dro-gę
czas
całej
tylko jakiejś
nie opuszcza ani chwilę
się
obszar który
tak myślał kro-ku
"albo jakąś niezbę-dną
prawie
nagle
ale
decyzji
widok
wstał kiwnął i
do
pów:
sprawę do
becni Pawła
wprowa
i
"Gdzieżby
drzwi bocz-ne
ale tam ludzie a
śTę~przejsc pogoda
ijd r4ei "iowa
zmo
nie nie
Musiała
chleba
Nic się gdyż
iść kra-i:c- c
T7rłv7
toru
jakiś
'ta Pognie
tej któ-w- y
okna?
tej
przeręcz
Nawet
drogi ku
sam sam
nie
Nic
iść ani
tu'
została
Gdy ich
skąd
kobita
iak
Różą
Oboje
Słupi Razem
poi
Róży
a
bez
nawet
ziewnięciu Paweł
do tej chwili
crlcwiek
pistolet
spod
Sajce
oczv
obraź wstecz "Ko-niec"
powtórzył
NKGB
tak Hłinri
tak duchu
kot
Marta
zamknęła
tej chwili
chęci chęci
pełni
Zanim
końca
blond
go krzesła — "Jakże mógł się tego nie
spodziewać jak mógł zlekceważyć?
Szedłby sobie w tej chwili wolnym la-sem
" Pochłonięty całkowicie tym bo-lesnych
uczuciem zawodu w stosunku
do samego siebie odpowiadał machinal
nie prawie nie dobierając słów
Dopiero po długim szeregu oskarżeń
które wytoczył Zajcew a które nie wy-mieniały
ani nazwiska Tadeusza Zakrze-wskiego
ani żadnego z jego pseudoni-mów
ani nikogo z osób bywających w
pralni lub związanych w inny sposób z
całą aferą jednym słowem — wyraźny
brak koordynacji w zarzutach przywró-cił
elastyczność napiętym nerwom Pa-wła
"Nic nie wiedzą" pomyślał z ulgą i
nagle postanowił się bronić" Nie wierzył
w skuteczność obrony nie żeby miał
nadzieję na wypuszczenie ale bv sie
bronie dla zasady dla samego siebie
Przypomniała mu się sytuacja najwięk-szego
niebezpieczeństwa" podczas bitew
w jakich bywał na wojnie gdy człowiek
nie walczy już ani o sprawe"ani o mi- łość ojczyzny ani o godność sztandaru
ani o honor ani nawet o nadzieję Po
prostu walczy o siebie i dla siebie W
mózgu ma pustkę w sercu pustkę waż'
cny Wszystko dalsze odbyło się w tem-n-e pozostają tylko mchy zewnętrzne
WIELKI POST — TO CZAS NA
Wykaz — Na Zadanie — Pisać:
160 Bałhurst Sł! Toronto Onf
iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiimimiiiimiiimi
POZBĄDi SIC
siwego włosu
a będziesz młodszy o laUl
RETDNE
bardzo znany Środek me-dycyny
nadaTwoicmu wło-sowi
kolor pierwotny
i piękny
BEZ UzYCIA FARB
I UTLENIANIA
DzlsidJ przjśllj zamówie-nie
uraz z 5250 na adres:
H iTia I
ANCHOR DISTRIBUTORS
PO Box 1083 Słation "C" Toronto Ont
Obecnie do nabcia w
"MIDTOWN DRUGS"
652 Ouecn St W (rog Palmerston Ave
Toronto Ont — Tel EM 8-72- 00
oraz we wszstKich aptekach
Tjsiace podziękowań — Gwarantowany
zwrot pieniędzy w razie niezadowolenia
Proszę pisać o bezpłatne informacje w
sprawie "Retone na siwe wlosj" l-E- -4
tiiiiiiiiiiiiimiiiiiiiiiiiiiimiiiiiiiiiiiiii
OKULIŚCI
OKULISTKA
J T SZYDŁOWSKA
OD FBOA
Badanie oczu dobieranie szkle! i do-pasowjw-anle
"contact lenses" —
codziennie od 10—7 soboty w łącznie
u lnn eh godzinach za uprzednim
porozumieniom
1063 Bloor St West LE 2-87-
93 (rog Haclock) 17-- P
OKULISTA
S BR0G0WSKI 0 D„
420 Roncesvalles Avt
(blisko Howard Park)
Godziny przjeć od 10—630 oraz za
telefoniczni m porozumieniem
Tel LE 1-4-
251 — CL 9-80-
29
P
Lunsky
IJ i ii
WA 1-3-
924 1
W
łk #
s
Starokrajowa
Apteka
P- - Medwichki!
"Sanifas Pharmw
Wysyłka lekarstw do J
Sf W Tj
IKoio Jiathuist) EM 137 I
DENTYŚCI
Dr V JINDRA
LEKARZ DENTYtł
szkawieigaodamoia pparzcjjeJnetóclwu dprrUtig
WJl iztoyioozra uaprrzewimTepl w
DR T L GRAKOWSKi]
po
514 DundTasl SPIM WBo - lWl
W W SYDORUK
nFWTVCTA
Przyjmuje uprzednim telefo-- Porozumieniu Roncesvalles Avc TBfMU
S £4i
Mówi polsku
- -- ' —' v-v-gg
DR
po nm
80
vi J-JO- OO
Dr
LEKARZ
Przyjmuje za uprzednim tele'J
1_
-
p
tw
DENTYSTA
LE 1-4-
25C 129 Grenadier Rd
470 College Si
Oczy badamy okulary dostosowujemy do wszystkich defe-któw
wzroku na nerwowość na ból głowy Awimy rj0 p
H mim okulista
Władysława"
SADAUSKAS
Okulista
BłdanU — Dopasowywania okularów
wypełnianie recept
godziny przyjęć 930—6
599 Bloor Sf W Toronto Tel LE 5=1521
(Blisko Palmerston obok Bloor Mcdical Center)
Wieczorami przyjmuje po uprzednim umówieniu $lf
ST 8-M-
48 u
Lach Chiropraciic Clinic
Stanisław J Lach DC Władysław J Lach DC
DOKTORZY CHIROPRAKTYKI
prześwietlenia
124 Reneesvalles Ave — Toronto — LE 51211
Łuck Chiropracłic Clinic
BRACIA ŁUKOWSCY
DOKTORZY CHIROPRAK1YK
Specjaliści w leczeniu srtretyzmu reumatjnr3 p!io luabseo =}'j?łf Łi doltfeimusci muskulo
i nawów uraz zasilania i normowania całego
organizmu — X-Ra- y prześwietlenia
1848 BLOOR SI W TORONTO ONT — TEL RO 9-22-
59
140 CHURCH ST ST CATHARINES TEL MU 4-31-
61
1P
APTEKA GARBIAfTA
Właściciel Tadeusz Gardian
Najstarsza polska apteka w Toronto
Wykonujemy recepty ze wszystkich krajów
Piszcie Ztaemleófwonieunjciaie wlyusbjłazmgyłasznaajtcyiechmsięiasot sobiście
Popierajcie polska aptekę
WYSYŁAMY WSZELKIE LEKARSTWA DO POLSKI
I INNYCH KRAJÓW EUROPY ORAZ DO USSR
297 Roncesvalles Ave Tel LE 6-30-
03
ONT
Gzy chcielibyście uzyskać $2500?
— Jeśli zakupicie od nas
zawrzemy bezpłatny kontrakt na
687 OUEEN ST
TORONTO
546 Queen
Telefon
oczu
oliwę
obslJl
waszego pieca przez 24 godzin
Wartość lakiego kontraktu wynosi S2500
TORONTO _ LE 6-685- 5?
SPÓŁDZIELNIA SPOŁEM
TORONTO - LlM
I CL cm " —
WYSYŁAMY PACZKI PEKAO ŻYWNOŚĆ MAT&
MAŁY LEKARSTWA WĘGIEL I RÓŻNY SPRZP
A SKŁADZIE SPOŁEM MOŻNA NABC M
WkSYŁKE LUB DLA SIEBIE MATERIAŁY CHL
STM WEŁNIANE SWETRY PŁÓTNA KOSZCIJ
I DsNE DROBNE KONFEKCJ- E- PO" NISKICH
Cennik PEKAO i Lekarstw przesyłamy na iądanie-- E
Object Description
| Rating | |
| Title | Zwilazkowiec Alliancer, March 19, 1960 |
| Language | pl |
| Subject | Poland -- Newspapers; Newspapers -- Poland; Polish Canadians Newspapers |
| Date | 1960-03-19 |
| Type | application/pdf |
| Format | text |
| Identifier | ZwilaD2000393 |
Description
| Title | 000100a |
| OCR text | [ r J"-S- 5i nr " H 'I f STR 10 "IWĄtKPWlgC" MĄPlgC fMłff) 3t?be? 17 — JćD Jt f ' 5 rTT T' w n i 1 Jerzy Seweryn Bkałrabmaireosz! (COPYRIGHT BY "ZWIĄZKOWIEC") Litościwy maszynista zadekował kil-- i trwogi Wśród popielisk przedmieścia ka z nich w tendrze Dojechały tak do Huciska myśląc tylko o tern co powie-dział maszynista chowając je w tendrze — "a jak ziandarm zobaczy to was zwy-czajnie ustrzeli U nich to we zwyczaju" Na zakręcie przed Huciskiem zwolnił maszynę Chyłkiem jedna po drugiej wy-skakiwały z tendra w mrok i błoto Bar-bara naderwała sobie" wtedy ścięgno u nogi Odczekały az wagoniki odjadą Zostały same ve cztery w gęstwinie boru w ciemności i deszczu Z daleka słychać było strzały Na horyzoncie ja-rzyła się łuna pożaru Wiedziały że do Słupi jest kilka ki-lometrów jeszcze i że trzeba iść skra-jem lasu Błądziły wiele godzin tracąc resztki tchu ze zmęczenia zanim do-strzegły jakiś budynek i światła Jak się dowiedziały później bł to budynek da-wnego schroniska turystycznego zajęty teraz przez żandarmerię Podeszły do furty Przywitała ich seria z rozpylacza To wartownik strzelał na alarm Z budki strażniczej wyszło kilku Niemców Zaświecili latarkami "Wer da"? — Kobiety z Warszawy — "Vom Warschau? Raus" Zawiodły Jedna z nich zapytała po niumiecku o drogę do Słupi W odpowiedz rozwścieczone "raus sofort" i trzask z rozpylacza "U nich to we zwyczaju: ustrzelić" Wtedy pobiegły przed siebie przewracając się potykając kalecząc nogi na kamieniach płacząc W ślad — serie strzałów i re-chot Niemców Pogubiły się w ciemności Tamte dwie gdzieś zabłądziły Zostały same Zuzanna z Barbarą Barbara ledwie się wlokła gdyż okropnie pokaleczyła sobie nogi o jakieś druty Dalej iść już nic mogły Usiadły pod drzewem smagane lodowatym deszczem i wichrem i tak przesiedziały całą noc w oczekiwaniu zbawczego świtu Nie ma chyba nic straszniejszego jak ta jodłowa puszcza w taką groźną czarną październikową noc O brzasku gdy we mgle zamajaczyła wieża kościoła 'w-Słup- i dźwignęły się i poszlynlc-j:-" Dowlokły się do pierw-szych domków zamierając ze zmęczenia HSłtftlSS! Józof Mackiewicz Droga Donikąd cwr Marta prawic zawsze samotna w do-mu miała się już czas przyzwyczaić do częstszego obcowania ze zwierzętami ni-ż- li z ludźmi Przedwczoraj przyleciały szpaki Najstarszy z nich nic pamiętał tak jeszcze spóźnionego kwietnia jak w tym 1941 roku O żadnym lataniu i zja-daniu pędraków za pługiem oracza nic mogło być mowy Skakać pomiędzy wy-st- ei czającymi ze śniegu oslizłymi skiba-mi i szukać czego się na pewno nie znajdzie to zwyczaj godny gawronów dla których każda rzecz na ziemi i na niebie nazywa się jednako: "kraa" i "kraal" Zdumiewające ubóstwo ich ję-zyka tłumaczyć by można zasiedzeniem parafiańszezyzną która cechuje na przy-kład wrony i kawki: ale gawrony są przecież ptakami też przelotnymi które' pod swoimi skrzydłami pozwalają prze-suwać się ziemi z polnocv na wieże kościelne ubogie podwórka twa-rze ku niebu obróconych drzew wstęgi szon kupy śmieci kolo dworców kolejo-wych pod słońce migające szyny i znów łasy znów łąki Jednym słowem kraje cale różnorodne okupowane i nieoku-powan- e łachy piaszczyste przy jezio-rach obce zachody i wschody słońca jakżeby to wyrazić po ichniemu: wielka przestrzeń 1 wielką wolność: "kraa kra?" Tej jednostajności wysłowienia szpak nigdy nie zdoła pojąć O tak pięk-nym świcie wiosennym jak wzla-tuj- e na najwyższą gałązkę najwyższego świerku pod którym stoi psia buda za- dziera głowę i trzepocąc w takt skrzy-dełka- mi z podniecenia opowiada Marcie wszystko co widział i o czym pamięta właśnie że zasłyszał w ciągu ostatniej podróży Opowiada szybko bezładnie ciągle bije skrzydełkami po bokach i często łże Tak więc na południu śpiewał już słowik: "Klask klask a oto ku-kułka a oto gwizd krzyk ja-strzębia długi i przeszywający nerwy a później ni to wiosenne bębnienie dzię-cioła ni to zasłyszany terkot karabinu maszynowego wołanie sojki wołanie człowieka człapanie kopyt po bruku i znów trele: tak śpiewa kanarek w o-twart- ym oknie dalekiego stąd domu het na mieszczańskiej ulicy gdy wiate-rek ledwo raCzyrporuszać firanką przy okazji glos fwlepianu który rozchodzi między żywopłotami dzielącymi o- - i i — M 19 w na poł spalonej stodole znalazły je dyną żywą istotę — wiekowa starowinę Gryzący dym pogorzelisk warszawskich dopadł ich i tutaj Starowina dała im po kromce chleba i oddarła kawałek spódnicy na zaban-dażowanie nog Barbary Radziła iść stąd czm prędzej gdyż w środku miasta są żandarmi Złe jeżeli je znajdą tu Iść trzeba polami pod górę patrząc się na klasztor Potem od figury Pielgrzyma skręcić w las i pod górę na przełęcz z kaplicą Świętego Michała Stamtąd zejść do Bielin albo Kakonina Ludzie tamtejsi pewnie przygarną Lepiej do Kakonina bo Kakonin jest dalej od szosy i szwa-by tam samochodami nie zajadą a na piechotę boją się bo naszych leś nych dużo Przesiedziały w stodole do przedpo-łudnia odpoczęły i wyruszyły na ten Kaknnin Lasem łożyskami strumieni górskich przełęczą dotarły wreszcie do Kakonina Kilka nędznych chałup w ko-tlinie nędznych i nieżyczliwych Cho-dziły od drzwi do drzwi i wszędzie — "sami jeść co nie mamy Idźta z Bogiem dalej" Idźta z Bogiem i drzwi za-mykały się jedne po drugich Znalazły wreszcie nocleg na jedną noc w ciem-nej "komorze" razem ze szczurami A gospodyni była o tyle litościwa że dała im po kubku mleka choć gospodarz skląl ją za to To że z Warszawy to ze na dnie nędzy to że na dnie opusz czenia i bezradności — nie miało tu w Kakoninic żadnej ceny "My tu sami nie mamy co do gęby włożyć Niech Bóg prowadzi " Nazajutrz Zuzannie poszczęściło się: wzięto ją do jednej bogatszej chałupy "za dzieuchę" do gnoju Baibarze jako "dzicciatej" poszczęściło się mniej — trafiła do Banacha do roboty przy bim-brze bo bimber Banacha szedł jak woda na całą okolicę aż po Bodzentyn Tak go i nazywali — "banachówką" Każdej nocy oczekiwano "ziandar-mów- " bo partyzantka spod Suchednio-wa i Opatowa ściągała przez te okolice na Kielce "Ziandarmy" — jak mówiono — mieli wszystkie wsie zwyczajnie spa Wszystkie prawa autorskie zastrzeione południe parowozu: jjt 48(! ! I gródki gdzie kwitną róże i na kijach tkwią różnokolorowe kule niewybredne-go gustu ludzi lozmiłowanych w cia-snych nawykach własności prywatnej Samka zasłuchana siedzi przed domkiem na ukośnej gałązce jedna łapka wyżej druga łapka niżej i tylko główkę prze-krzywia Marta zasłuchana kopie prze-siewa czarną ziemię pod projektowane inspekty od czasu do czasu wprostowu-ją- c się zakasanym rękawem ociera pot z czoła W ten sposób mijają ranne godziny Później ktoś szedł drogą Marta podnosi głowę uświadamia sobie ze byłoby za wcześnie Kroki minely zacichłw Szpak przestał opowiadać i poleciał sobie Mar ta odrzuca łopatę wraca do domu Na piogu spotyka ją kot szerokim ziewa-niem wstaje leniwie przeciąga się wró-ble na ten jego ruch wołają ostrzegawczo: l L uuiUUIlia na pomoc lasy UOia rZCKl "Trr lnrrri--1 dziś " się tam - i i Kot patrzy na nie jak by wzruszał ramionami z pobłażliwym lekceważeniem i ociera się o nogi Marty Kon dostał w południe pół porcji owsa Słońce stoi wysoko i zaczyna zwolna mijać Tak omija domy ludzkie szczęście i nieszczęście Na płycie kuchennej rozmawiają ze sobą bulgotem gestykulujac parą wydo bywającą się spod pokrywy dwa garnki: jeden wielki z kartoflami dla świń dru-gi mały z kartoflami dla Marty i — Pawła Ale Paweł nie wraca a Marcie nie chce się jeść Odlewa wodę a odsta-wiając garnek i cofając się od płyty następuje kotów i na łapkę Na jego wrzask odpowiada z rozdażnienienr — Psiik! Zawsze musisz być pod no-gami: — Były to pierwsze słowa które wypowiedziała od wielu godzin Później cienie zaczynają się wydłużać: szczyt da-chu stajennego sięga prawie psiej bu-dy "Jak ją dosięgnie zupełnie" posta-nawia w duchu Marta ale zapomina "Jak wierzchołek świerku dojdzie do płotu" Doszedł Ale jeszcze dużo rze czy trzeba zrobić w domu Wiec: "Jak wierzchołek tamtej sesny osiągnie lezą-cą cegłę" Czas płynie Wierzchołek so-sny nie osiągnął cegły i nie osiągnie jej nigdy bo układa sfe" bokiem Co~ robić? Godzina piąta po południu" - W ten sposób upłynął pierwszy w tym roku prawdziwie wiosenny dzień lić Nocami horyzonty pełgały łunami złowieszczych pożarów Zaczęło się pasmo nowych udręk — męcząca i brudna robota w Banachowej stodole nikczemna w swej istocie: przy fabrykacji trującej lury Po kilku dniach wolała doglądać i karmić zatajone po różnych schowkach niekolczykowane świniaki Brzydziła się ich i bała panicz-nie szczególnie po wypadku kiedy je-den z nich na pół zdziczały ugryzł ja w nogę Piana po tym ukąszeniu ropiała i jątrzyła się przez cały miesiąc A każdy kawałek chleba każdy kar-tofel dla Barbary okraszone były u Ba-nachów — "a sarni jeść nie mamy co a tu jeszcze takiej dawaj" A jednak jeść dawano coś nie coś gdyż Banacho-w- a powiedziała kiedyś — "bo jakby się jej zmarło — chylo pochówek by ko-sztował?" Więc raczej ze strachu przect tym pochówkiem podtykano byle co dla świętego spokoju Ratowała ją czasem czyni rnopła jak mogła stara prawie niewidoma nau czycielka z Bielin panna Bogusława Pewnego dnia gdy zima zaczęła się n: dobre — sama przywlokła iie przo przełęcz i przyniosła Barbarze sIłh płaszcz koszulę i pończochy A najważ-niejsze— przyniosła pierwsze swadomos-sk- u polskim na Pradze i o tym ze alian-ci posuwają się na Berlin No i naj straszniejsze: ze w Warszawie nie został kamień na kamieniu Gasła nadzieja ja-kiegoś powrotu Gasło wszystko siły i chęć do życia Od końca listopada Banachowic za-czynali i kończyli dzień jednym i tym samym: Barbara powinna jechać do szpi-tala do Kielc bo tu w chałupie rodzic jej nic dadzą Tu nie przytułek niech sobie szpitala szuka "Sami jeść nie maja co a tu jeszcze takiej dawaj" Panna Bogusława w tym czasie wybiera-ła się do Kielc do okulisty Solennie o-bicc- ala być w RGO dowiedzieć się co i jak z ewentualnym ulokowaniem Bar-bary w szpitalu na czas połogu Poje-chała miała wrócić za dwa — trzy dni Minął tydzień i dziesięć dni a nie wraca ła Dzień zaczynał się i kończył Bana- - chowym coraz natarczywszym i złośliw-szym — "A wkiedy sobie pońdziesz? Bo jutro ostatni raz żreć damy" Dni stawały się coraz mroczniejsze Az w polowie grudnia przyjechali "gra-natowi" i volksdeutsche z posterunku z Bodzentyna Za bimbrownię w stodolc-kaza- li Banachowi oddać wszystkie pie-niądze jakie miał Padał na kolana za-klinał się po butach całował Nic — zabrali wszystko i jeszcze ujawnionego świniaka i całą skrzynię lachów Bana-chowej Banacha zbili na kwaśne jabł-ko i obiecali zawiadomić żandarmów co tu się dzieje Kiedy odjechali wreszcie — cala złość spadła na Barbarę że to --Jwau Marta czekała do późnej nocy a później zasnęła nic rozbierając się Następnego ranka zadzwoniła do gminy Po dłuższych petraktacjach odpo-wiedziano jej że takiego tu nic było Wracając przechodziła kolo domu Win-centego Rojkicwicza i zupełnie odrucho-wo pchnęła furtkę Rojkiewicz lazł w tej chwili po drabinie na strych stajni i z wysokości odezwał się pierwszy: — Dzień dobry — Czy żona wróciła? — Marta nie odpowiadając na wicnie — żona? — zdziwił się Nie ma jej Pojecha iit zapytała pozdro- - — Nie wrycia jeszcze — Ach jeszcze n:f — powtórzyła Matta jak we śnie i vy zli zapomniaw-szy zamknąć za sobą truke Rojkiewicz patrzył za nią jakiś czas ro czym wzru-szył ramionami i poszecl ro drabinie w gorę cuok mm uo ciomu starając się sobie wyobrazić że podczas jej nieobecności wrócił Będzie siedział na schodach zły zastał drzwi zamknięte i zamiast j:ą zapyta: "Gdzieś tak długo prze i i i I przemierzył do gminy miał uświadomić so-bie w iż nadzieja ze został wezwany w błahej sprawie go na "Okaże na przykład że zapytają o "dokładny gruntu posiadam albo kubaturę domu albo stopień wykształ-cenia" — i przyspieszał inną formalność do wypełnienia jakiegoś kolejnego kwestionariusza" Zbliżając sę do bu-dynku gminy był juz zupełnie spokojny i dlatego skierowanie do towarzysza Raczenki przeraziło go było już zapózno na cofnięcie Raczenko na wchodzącego mu uprzejmie głowa powiedział obecnvch w pokoju chło 'Zaczekajcie ja tu mam z towarzy szem jedna omówienia" z szacunkiem spojrzeli na j Raczenko wciąż uśmieehnietv dził go na korytarz zastanowił się: tu można spokojnie porozma-wiać? " — Otworzył jakiei siedzieli — "7jraz Tmoże' 'wyjdziemy ład- - iuwLiai i nsnrał mn przez nią Dopóki tej warszawskiej rv tu było nUU nawet wieaziai o" bimbrze komuś wydać a ci do "granatowych" Banachowa rzuciła sie z pięściami — "a póndziesz rnl juz zaraz stąd? Wont Za poł bochenka na drogę oddała w sąsiedniej chałupie ostatnie co misia z Warszawy — fularowy szalik u-zegnał-a nawet z Zuzanną rzcSŁ było do niej aż na drugi vsi" a czasu było niewiele: przed -"5- l-icm musiała zdążyć przejść przez nrzv kaolicv Swieteso Michała co kolejki i tam czekać aż przywle-- J cze sic błędny pociąg z pirytem] en acnanska (jdv Zuzanna po kuku dniach" była u Banachów aby odwiedzić 'Barbarę" stara Banachów a powiedziała: — "A z Warszawy? Nie ma wała się czegojs i pojechała ao warsza-(T- o o Barbarze? To o tej z powrotem" rą widział dziś rano jak spała z czołem bezwładnie opartym o parapet To o tej z tą falą złocistych włosów? Z tym bezradnym żałosnym uśmiechem gdy przebudziła się pod jego dotknię-ciem i przetarła oczy zdumiona że to już ranek? Słuchał opowiadania Zuzanny I na-gle przypomniały mu się Kowalczyko-c- i o rządzie polskim w Lublinie o woj-w- e: —'"tak ia tam wysiedloną warsza wiankę wykołowah nasi" To o Bar-barze ) zdążyła wygramolić się łoży-skiem strumienia na — zaczął zapadać zmierzch Mgła nasiąkła śnie-giem wisiała nisko nad puszczą i góra-mi białe wieże klasztoru święto-krzyskiego znikły w nadciągającej za-dymce Gdy dobrnęła do kaplicy w po-ło"w- ic kolejce był już zupełny mrok Usiadła pod kaplicą na ze świątkiem Michała Dalej iść mo-eł- a edvż stotov miała poodbiiane do ży wej krwi Resztki warszawskich panto felków rozleciały się zupełnie Dy-l- o dokąd po co Chciała pozo-stać aż do tego wszystkiego Byleby prędzej Nic gdyż nie wiadomo skąd wyłoniły się dwie postacie mężczyzna i kobieta posłyszała glosy zdu-miała się w pierwszej chwili: tu Żydzi? Zauważyli Barbarę podeszli chyłkiem "Kobito czego płacze?" Powiedziała wszystko co i Kobieta była właśnie mężczyzna — jej szwagrem — resztki ocalałe z getta w Nowej z jeszcze jedną dziewczyną — żydówką kryli się w staiej gajówce zaszytej w jodłach o Kilometra siąa a icraz szu po woaę do strumienia Wystarczyło gdy powie-działa że jest z Warszawy Szwagier Szklarz był tez z Warszawy z Franciszkańskiej =- - iame%-- a j pic przyśpieszonym: poszli szosą stą-pając mimo woli noga w nogę Raczen-k- o grzecznie rozpytywał o pracę o wa-runki życia o stosunki rodzinne Pawła Jednak wyraźnego zainteresowania a raz przesłonił usta w dyskret-nym odpowiadał la-konicznie zaskoczony zastanawiając się czego tamten zmierza W nadjeżdżało z tyło auto Paweł cofnął się instynktownie aby uniknąć ochla-pania biotem Ale auto z raptownym zgrzytem hamulców zatrzymało się przy nich Raczenko urwał jakieś zdanie w pol słowa zawrócił się i odszedł bez po-żegnania Natomiast z auta wyskoczył mlcdy w skórzanym rozpiętym :a brzuchu płaszczu spod ktoiego prze-ziem- i na pasie Wicherek vlo:ov wyłaził mu czapki Był to w — Siadajcie — powiedział mrużąc w uśmiechu niebieskie — "Koniec!" pomyślał Paweł i siadł na tylnim sie- - Marta zrobiwszv kilka kioków za- - UT ajcewa rojecnau uo mia-pomniał- a b%ła czemu wlaśchwn nvtala o sta Kwadratowe plecy szofera płynęły Weronikę Skupiwszy cala silę woli szlaip"ecl na nierównościach szosy kraj Pa-weł ze powitać O- - uciekał szybko — jeszcze raz w myślach i poddał sie zbawczej apatii Okna pokoju nr 208 w głównym gmachu wchodzilv na boczna padała?" — Niech będzie niech Hhre n nndprhn!Ptm bruku będzie — powtarzała sobc w bawilv sie w piłkę icli glosv dochodzilv wisiNałaa schioężdkaach ksłóieddkzaiał na któarąnad nim sktrazmeśtląed prwzyedraźmniaehmPosstaodlizkoineom Pawzałcazęnłya wychodząc drzwi klucz od pknac długie 2od'zinv badania Nie od-ktoi- ej trzymała w w ręku [czuwał ani" zmę"czenia ani głodu ani snu ani nawet wstania z te- - Zanim Paweł długą dro-gę czas całej tylko jakiejś nie opuszcza ani chwilę się obszar który tak myślał kro-ku "albo jakąś niezbę-dną prawie nagle ale decyzji widok wstał kiwnął i do pów: sprawę do becni Pawła wprowa i "Gdzieżby drzwi bocz-ne ale tam ludzie a śTę~przejsc pogoda ijd r4ei "iowa zmo nie nie Musiała chleba Nic się gdyż iść kra-i:c- c T7rłv7 toru jakiś 'ta Pognie tej któ-w- y okna? tej przeręcz Nawet drogi ku sam sam nie Nic iść ani tu' została Gdy ich skąd kobita iak Różą Oboje Słupi Razem poi Róży a bez nawet ziewnięciu Paweł do tej chwili crlcwiek pistolet spod Sajce oczv obraź wstecz "Ko-niec" powtórzył NKGB tak Hłinri tak duchu kot Marta zamknęła tej chwili chęci chęci pełni Zanim końca blond go krzesła — "Jakże mógł się tego nie spodziewać jak mógł zlekceważyć? Szedłby sobie w tej chwili wolnym la-sem " Pochłonięty całkowicie tym bo-lesnych uczuciem zawodu w stosunku do samego siebie odpowiadał machinal nie prawie nie dobierając słów Dopiero po długim szeregu oskarżeń które wytoczył Zajcew a które nie wy-mieniały ani nazwiska Tadeusza Zakrze-wskiego ani żadnego z jego pseudoni-mów ani nikogo z osób bywających w pralni lub związanych w inny sposób z całą aferą jednym słowem — wyraźny brak koordynacji w zarzutach przywró-cił elastyczność napiętym nerwom Pa-wła "Nic nie wiedzą" pomyślał z ulgą i nagle postanowił się bronić" Nie wierzył w skuteczność obrony nie żeby miał nadzieję na wypuszczenie ale bv sie bronie dla zasady dla samego siebie Przypomniała mu się sytuacja najwięk-szego niebezpieczeństwa" podczas bitew w jakich bywał na wojnie gdy człowiek nie walczy już ani o sprawe"ani o mi- łość ojczyzny ani o godność sztandaru ani o honor ani nawet o nadzieję Po prostu walczy o siebie i dla siebie W mózgu ma pustkę w sercu pustkę waż' cny Wszystko dalsze odbyło się w tem-n-e pozostają tylko mchy zewnętrzne WIELKI POST — TO CZAS NA Wykaz — Na Zadanie — Pisać: 160 Bałhurst Sł! Toronto Onf iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiimimiiiimiiimi POZBĄDi SIC siwego włosu a będziesz młodszy o laUl RETDNE bardzo znany Środek me-dycyny nadaTwoicmu wło-sowi kolor pierwotny i piękny BEZ UzYCIA FARB I UTLENIANIA DzlsidJ przjśllj zamówie-nie uraz z 5250 na adres: H iTia I ANCHOR DISTRIBUTORS PO Box 1083 Słation "C" Toronto Ont Obecnie do nabcia w "MIDTOWN DRUGS" 652 Ouecn St W (rog Palmerston Ave Toronto Ont — Tel EM 8-72- 00 oraz we wszstKich aptekach Tjsiace podziękowań — Gwarantowany zwrot pieniędzy w razie niezadowolenia Proszę pisać o bezpłatne informacje w sprawie "Retone na siwe wlosj" l-E- -4 tiiiiiiiiiiiiimiiiiiiiiiiiiiimiiiiiiiiiiiiii OKULIŚCI OKULISTKA J T SZYDŁOWSKA OD FBOA Badanie oczu dobieranie szkle! i do-pasowjw-anle "contact lenses" — codziennie od 10—7 soboty w łącznie u lnn eh godzinach za uprzednim porozumieniom 1063 Bloor St West LE 2-87- 93 (rog Haclock) 17-- P OKULISTA S BR0G0WSKI 0 D„ 420 Roncesvalles Avt (blisko Howard Park) Godziny przjeć od 10—630 oraz za telefoniczni m porozumieniem Tel LE 1-4- 251 — CL 9-80- 29 P Lunsky IJ i ii WA 1-3- 924 1 W łk # s Starokrajowa Apteka P- - Medwichki! "Sanifas Pharmw Wysyłka lekarstw do J Sf W Tj IKoio Jiathuist) EM 137 I DENTYŚCI Dr V JINDRA LEKARZ DENTYtł szkawieigaodamoia pparzcjjeJnetóclwu dprrUtig WJl iztoyioozra uaprrzewimTepl w DR T L GRAKOWSKi] po 514 DundTasl SPIM WBo - lWl W W SYDORUK nFWTVCTA Przyjmuje uprzednim telefo-- Porozumieniu Roncesvalles Avc TBfMU S £4i Mówi polsku - -- ' —' v-v-gg DR po nm 80 vi J-JO- OO Dr LEKARZ Przyjmuje za uprzednim tele'J 1_ - p tw DENTYSTA LE 1-4- 25C 129 Grenadier Rd 470 College Si Oczy badamy okulary dostosowujemy do wszystkich defe-któw wzroku na nerwowość na ból głowy Awimy rj0 p H mim okulista Władysława" SADAUSKAS Okulista BłdanU — Dopasowywania okularów wypełnianie recept godziny przyjęć 930—6 599 Bloor Sf W Toronto Tel LE 5=1521 (Blisko Palmerston obok Bloor Mcdical Center) Wieczorami przyjmuje po uprzednim umówieniu $lf ST 8-M- 48 u Lach Chiropraciic Clinic Stanisław J Lach DC Władysław J Lach DC DOKTORZY CHIROPRAKTYKI prześwietlenia 124 Reneesvalles Ave — Toronto — LE 51211 Łuck Chiropracłic Clinic BRACIA ŁUKOWSCY DOKTORZY CHIROPRAK1YK Specjaliści w leczeniu srtretyzmu reumatjnr3 p!io luabseo =}'j?łf Łi doltfeimusci muskulo i nawów uraz zasilania i normowania całego organizmu — X-Ra- y prześwietlenia 1848 BLOOR SI W TORONTO ONT — TEL RO 9-22- 59 140 CHURCH ST ST CATHARINES TEL MU 4-31- 61 1P APTEKA GARBIAfTA Właściciel Tadeusz Gardian Najstarsza polska apteka w Toronto Wykonujemy recepty ze wszystkich krajów Piszcie Ztaemleófwonieunjciaie wlyusbjłazmgyłasznaajtcyiechmsięiasot sobiście Popierajcie polska aptekę WYSYŁAMY WSZELKIE LEKARSTWA DO POLSKI I INNYCH KRAJÓW EUROPY ORAZ DO USSR 297 Roncesvalles Ave Tel LE 6-30- 03 ONT Gzy chcielibyście uzyskać $2500? — Jeśli zakupicie od nas zawrzemy bezpłatny kontrakt na 687 OUEEN ST TORONTO 546 Queen Telefon oczu oliwę obslJl waszego pieca przez 24 godzin Wartość lakiego kontraktu wynosi S2500 TORONTO _ LE 6-685- 5? SPÓŁDZIELNIA SPOŁEM TORONTO - LlM I CL cm " — WYSYŁAMY PACZKI PEKAO ŻYWNOŚĆ MAT& MAŁY LEKARSTWA WĘGIEL I RÓŻNY SPRZP A SKŁADZIE SPOŁEM MOŻNA NABC M WkSYŁKE LUB DLA SIEBIE MATERIAŁY CHL STM WEŁNIANE SWETRY PŁÓTNA KOSZCIJ I DsNE DROBNE KONFEKCJ- E- PO" NISKICH Cennik PEKAO i Lekarstw przesyłamy na iądanie-- E |
Tags
Comments
Post a Comment for 000100a
